O wyprawach z PTT dowiedziałam się tzw. pocztą pantoflową. Ucieszyła mnie wizja wspólnego wypadu w Tatry z większą ekipą i doświadczonym przewodnikiem, bo to bezpieczna opcja dla takich jak ja, słabo jeszcze znających te góry. Ucieszyła tym bardziej, że w Tatrach Zachodnich byłam tylko raz i obiecałam sobie, że kiedyś tam wrócę. Udało się!
O 3:45 zbiórka na płycie dworca PKS, sprawdzenie obecności i sprawny załadunek do aż dwóch busów ze względu na dużą liczbę chętnych. Towarzyszyło nam dwóch przewodników w osobach Grzegorza i Konrada.
Program wycieczki obejmował wejście docelowo na Wołowiec, a po drodze na szczyty Grześ i Rakoń. Trasa widokowo interesująca i technicznie nietrudna, jednak należy nastawić się na spory dystans do pokonania.
Wyruszyliśmy zielonym szlakiem z Siwej Polany w stronę Doliny Chochołowskiej. Po drodze zatrzymaliśmy się na Polanie Huciska przy mapie, gdzie Grzegorz klarownie przedstawił plan wycieczki i punkty zborne. W każdym z takich punktów czekał potem na dochodzących i finalnie przeliczał grupę. Tempo marszu dostosowano do uczestników i warunków terenowych. Czuliśmy się zaopiekowani.
Pierwszy przystanek nastąpił w schronisku Doliny Chochołowskiej. Po krótkim posiłku ruszyliśmy żółtym szlakiem przez las na Grzesia (1653 m). Jak doczytałam na którejś ze stron poświęconych górom, nazwa „Grześ” pochodzi nie od imienia męskiego, a od istniejącego w gwarze góralskiej określenia „grześ” oznaczającego „grzbiet”. Po dotarciu na szczyt chwila oddechu, garść informacji od przewodników nt. widocznych wokół nas szczytów, obowiązkowe wspólne zdjęcie i dalej w drogę, w kierunku Rakonia (1879 m). W międzyczasie krajobraz znacznie się zmienił, las zastąpiła kosodrzewina, typowa na tej wysokości. Przez Rakoń przebiega granica między Polską a Słowacją. Ze szczytu rozciąga się urzekający widok, zwłaszcza na Rohacze znajdujące się po słowackiej stronie. Znów krótka przerwa na posiłek, chwila dla fotoreporterów i atak na główny cel wyprawy, czyli Wołowiec (2064 m). Kontynuując wędrówkę niebieskim szlakiem, weszliśmy ostatecznie na Wołowiec. Podejście było strome i kamieniste, wymagało zachowania wyjątkowej ostrożności tak przy wejściu jak i przy zejściu. Chwilowy spadek temperatury wymusił na nas wrzucenie na siebie dodatkowej warstwy odzieży. Jednak wysiłek został nagrodzony – wejście na Wołowiec zapewnia doskonałe widoki we wszystkich kierunkach. Widać stąd doliny Chochołowską, Rohacką i Jamnicką, Jarząbczy Wierch, Rohacze, Kasprowy Wierch, Babią Górę… można by długo wymieniać.
Powrót odbył się tą samą trasą, a po drodze zatrzymaliśmy się w schronisku na Polanie Chochołowskiej na posiłek regeneracyjny. Dzięki zgranej i zdyscyplinowanej grupie pokonaliśmy w dobrym czasie słuszną odległość 27,5 km, przy tym 1300 m w pionie, Brawo my!
Muśnięci słońcem i chcąc nie chcąc zaprzyjaźnieni z odciskami, zdrowo zmęczeni, ale szczęśliwi wróciliśmy do doliny, gdzie czekał już na nas transport do Bielska-Białej.
To była moja pierwsza wyprawa z PTT, lecz z pewnością nie ostatnia. Co z niej osobiście wyniosłam, oprócz radości obcowania z naturą i satysfakcji z pokonania własnych słabości? Przyjemność przebywania wśród ludzi, których mimo różnic łączy jedno: kochają góry, co stwarza wspólny mianownik do rozmów i nowych przyjaźni. Mnóstwo ciekawostek i użytecznych informacji. Przekonanie graniczące z pewnością, że nigdy w życiu nie zdołam wymienić wszystkich otaczających mnie wierzchołków, dolin, przełęczy i żlebów z taką precyzją i wdziękiem, z jaką czynią to przewodnicy PTT. Nadzieję, że z podobną ekipą uda się jeszcze wejść na niejeden szczyt i przy dobrych wiatrach zejść z niego bez szwanku.
Do zobaczenia na szlaku!
Marta Machałek