Opis niedzielnej wycieczki na Żeleźnicę, którą zorganizował Oddział Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego w Bielsku-Białej, można by streścić następująco: było pochmurno i mglisto, dopiero po południu rozlało się na dobre, szlak od początku był bardzo błotnisty z wielkimi kałużami wody, trasa była bardzo łagodna i łatwa, widoki prawie żadne, jeden blady promyk słońca zobaczyliśmy w ciągu całego dnia, wśród uczestników wycieczki „zero” narzekań, bo było… grzybobranie! Wszystko to przeżyliśmy po raz pierwszy pod opieką nowej naszej przewodniczki beskidzkiej – Martyny Ptaszek.
Plan wycieczki był następujący: Przełęcz Spytkowicka (Bory) – Łysa Góra – Leszcza – Przełęcz nad Harkabuzem – Żeleźnica (912 m n.p.m.) – Bukowina Osiedle – Podszkle – Pająków Wierch (934 m n.p.m.) – Danielki – Orawka.
Niestety pogoda wymusiła na nas zmianę planu, ale tylko jej końcową część. Na szczyt Żeleźnicy dotarła większość uczestników około godz. 13:20. Jeszcze wtenczas nie lało! Nie było tam żadnej tabliczki z informacją, że ta góra nazywa się Żeleźnica, był tam tylko las. Oczywiście zrobiliśmy sobie na tym szczycie obowiązkowe, pamiątkowe zdjęcie wśród drzew, na tle buka. Poniżej szczytu postawiono kapliczkę poświęconą św. Janowi Pawłowi II, który tyle razy bywał w tych stronach.
Dobrze się stało, że skróciliśmy wędrówkę żółtym szlakiem i nie byliśmy na górze Pająków Wierch, bo wędrówka w tak ulewnym deszczu i jeszcze większym błocie, byłaby po prostu bez sensu. Dobrą decyzję podjęła nasza przewodniczka. Tymczasem schroniliśmy się pod daszkiem przy wejściu do kościoła p.w. św. Rozalii w miejscowości Podszkle i tu oczekiwaliśmy kilkanaście minut na nasz autobus. Następnie dojechaliśmy nim do miejscowości Orawka, w której i tak mieliśmy zakończyć planowo naszą wędrówkę. Tu, w Orawce, dzięki staraniom pani Martyny, zwiedziliśmy stary drewniany kościółek wybudowany w roku 1656 i później rozbudowany, będący niezwykłą perełką na szlaku drewnianej architektury. Wnętrze kościółka zdobi polichromia figularno-patronowa ukończona w 1711 roku, a więc: 12 scen z życia św. Jana Chrzciciela, cykl 53 patronów świętych i błogosławionych związanych z Węgrami oraz obrazkowy Dekalog. Byliśmy pod ogromnym wrażeniem tego, co w nim zobaczyliśmy i usłyszeliśmy z ust miejscowej pani. Dobrze, się stało, że znaleźliśmy czas dla tego cennego zabytku. Naprawdę warto było go zobaczyć!
Dzień był dla nas dzisiaj bardzo łaskawy, nasza przewodniczka Martyna również. Mogliśmy bowiem w czasie wędrówki niebieskim, a następnie żółtym szlakiem, dodatkowo zająć się poszukiwaniem grzybów. No bo co mieliśmy robić, kiedy i tak widoków żadnych nie było! Narzekać na pogodę nie mieliśmy ochoty!
Może nie tak całkiem wszyscy uczestnicy wycieczki byli grzybiarzami, ale na pewno było ich wielu. Wśród nich wyróżniał się najstarszy uczestnik wycieczki, Andrzej G., który był najlepiej przygotowany do zbierania grzybów. O ile wszyscy grzybiarze mieli ze sobą zaledwie tylko reklamówki, czyli takie cienkie foliowe woreczki, niezdrowe dla grzybów itd., to właśnie tylko Andrzej miał porządny, specjalnie uszyty na grzyby płócienny worek z paskiem na ramię.
Pierwszego pięknego grzyba – kozaka – znalazł Dżordż, czyli Jurek. Największego grzyba znalazła turystka, która powiedziała mi dzisiaj rano, że lubi jeździć z nami na wycieczki z PTT (miło było usłyszeć te słowa!), Basia znalazła jednego prawdziwka, ja jednego kozaka z pomarańczową główką, inni natomiast nazbierali tyle przeróżnych grzybów, że reklamówki zapełnione były co najmniej do połowy. Co ciekawe, wszyscy byli ze swoich zbiorów zadowoleni, myślę, że z wycieczki też!
Wracam jednak do Dżordża. Właśnie on miał dzisiaj niełatwe dwa zadania do wykonania: miał bowiem iść cały czas na końcu grupy jako „zamek” i jednocześnie być „zaganiaczem”. Te dwie funkcje Dżordż wykonał solidnie, rzetelnie, choć też czasem, gdy była taka możliwość, zerkał gdzieś „na boki”, oczywiście za grzybami… i przy tym wszystkim nie pozwolił nikomu z nas zagubić się gdzieś w tamtych podhalańskich lasach. Ta pierwsza z PTT wycieczka dla przewodniczki Martyny też nie mogła być łatwa, bo przecież miała w sobie niespodziewanie „dwa w jednym” tzn. wędrowanie i grzybobranie.
Słyszałam niedawno zdanie leśnika na temat pogody, że: w lesie może być tylko pogoda dobra, albo bardzo dobra, innej nie ma! Uważam, że w górach może być tak samo. Dzisiejsza pogoda do godziny 14-tej była bez deszczu, a później z deszczem, a nawet z ulewą, a więc… pogoda była dobra!
Do Bielska-Białej powróciliśmy szczęśliwie wieczorem około godziny 18:30. Myślami byliśmy już przy jutrzejszym, poniedziałkowym poranku, który na pewno przywita nas pięknie i słonecznie!
CS
.